Łączna liczba wyświetleń

wtorek, 8 lutego 2011

Narciarski koszmar

Mieliśmy gości. Od ostatniego posta czas szybko zleciał, bo albo byłam zajęta, albo pijana, albo zmęczona, a jak wiadomo są to bardzo niesprzyjające okoliczności przy pisaniu bloga.
Dziś zresztą wcale nie jest lepiej, bo jedyny mięsień, który mnie nie boli to chyba okrężny oka...jak to się stało??? Narty moi drodzy, narty!
Do W przyjechała w odwiedziny siostra. To słodkie dziewczę  przywiozło dla mnie w dobrej wierze ostatnią, brakującą cześć narciarskiej garderoby. Kurtkę. Przez ten szlachetny czyn straciłam ostatnią wymówkę, nie było już odwrotu...Szaniec przerwany, wróg u bram.
Niedziela na stoku. Spennende...
W wybrał Grefsenkollen, takie narciarskie przedszkole. Rzeczywiście pod stokiem mnóstwo  rodziców z dziećmi w różnym wieku. Tatusiowie zapinają buty, mamy poprawiają kaski, słonko świeci, śnieg na stoku przygotowany, można by rzec sielski obrazek!
Zakładam narty po raz pierwszy w zyciu i od razu jade....do tyłu!
Ciężko przyzwyczaić sie, ze ruchy, które nogi wykonują przy chodzeniu maja sie zupełnie nijak, gdy ma sie narty. Pełne napięcie mięśni, kijki kurczowo trzymane w dłoniach. Godzina oślej łączki na płaskim terenie i wjazd na górkę. Jak to mówi E, zasadniczo strach jest. Górka nie wydaje sie być zbyt łagodna, nogi do pługu i ruszam w dół. Nie będę opisywać wszystkich moich upadków, bo było ich mnóstwo. Spędziliśmy na stoku 5 godzin i szczerze muszę przyznać, ze była frajda.
Dziś i wczoraj moje nienawykłe do wysiłku fizycznego ciało, przezywa katusze. Boli mnie dokładnie wszystko, a wstanie z pozycji siedzącej graniczy z cudem. 
Oto opisy tras w Grefsenkollen:
I wisienka na torcie, skromny autor próbuje założyć nartę....20 minut...;)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz