Łączna liczba wyświetleń

piątek, 25 lutego 2011

Szlifierka w ruch

No i mamy w końcu wolny dzień;)))
Wczoraj znów w szkole dyktando, test itp. Ciężkawo, jednakże muszę przyznać, że zaczynam być nieznacznie bardziej pewna siebie. Przełamuje sie.
No, ale nie o tym.
Zabieram sie za nowy projekt. Uznałam, ze mam w nosie czy ktoś kupi moja półkę czy nie. Jak nie, to zostanie z nami i tez będzie dobrze. Nie mam zamiaru się poddawać.  Mam zamiar konstruować meble, bo primo: lubię to, secundo: wierze, ze coś jednak z tego będzie.
Mam wielkie szczęście, że W tak mnie wspiera, już dawno mógł powiedzieć: get a job hippie!! tymczasem dzielnie przywozi mi kolejne materiały, kupuje farby i pędzelki ....
Co dzisiaj na tapecie??? dwie używane euro-palety, kółka przemysłowe, szlifierka, farba i dwie małe raczki z czerwonymi pazurami;)))
Podobno, jak sie czegoś bardzo chcę....czy to tylko wytarty frazes..????
Jak myślicie?? co z tego będzie???

poniedziałek, 21 lutego 2011

turn #$%#$% 30!

No i po urodzinach, teraz jestem już trzydziestoletnią krówką, a nie mam kompletnie nic. Jestem w nowym kraju, nikt mnie tu nie zna, pracy nie mam, języka nie znam i nikt nie chce kupić mojej półki....co akurat uważam za kompletny brak gustu;)))
Jedyne co mi wychodzi to gotowanie. Codziennie wzbijam sie na kolejne stopnie umiejętności  i zmierzam niechybnie ku kunsztowi Jemiego Olivera. Zresztą...proszę uprzejmie: voila la quiche!!!!
Nigdy sie nie przyzwyczaję, ze quiche jest rodzaju żeńskiego i powinno sie mówić: Zrobiłam TĄ quiche...idiotyczne prawda?? wiec mój quiche jest męski....ten quiche i kropka.
+ kwiaty i torcik od W, chwalę sie bo czasami czyta;))))

sobota, 19 lutego 2011

wieża Babel

Dzień skurczył sie jak wełniany sweter we wrzątku...rozpoczęłam nowy kurs norweskiego...
Codziennie od 12 do 16 staję się dzielną adeptką wiedzy...A na kursie istna wieża Babel....Polacy( w większości), a do tego Algierka, dwie Serbki, Niemka, Filipinka, Białorusinka i inni, których narodowości nie pamiętam.Jest wesoło. Poza tym fakt, iż każdy mówi innym językiem zmusza naturalnie do używania norweskiego, czyli kjempefint, o to chodziło.
Nauczycielką jest Norweżka o fizjonomii i ubiorze katechetki z lat 90...włosy do pasa ściągnięte w kitek z drewnianą klamrą, fioletowe swetry, sandały i skarpety z froty..... Pani owa jest tym niemniej niezwykle zaangażowana w swoja prace i co tu dużo mówić, daje nam niezły wycisk!!Codziennie dostajemy kilkanaście stron pracy domowej...uuuf da.
Zobaczymy co z tego będzie...mam nadzieje niebawem rozmawiać koncertowo...jak autochton!!!

piątek, 11 lutego 2011

Motyla noga!

Chyba trzeba nabrać trochę więcej pokory...Dziś miałam naprawdę fajny dzień, ale wieczór to już niekoniecznie. Wczoraj wieczorem wstawiłam moją, znaną i osławioną półkę na Finn'a i wyobraźcie sobie moją wielką radość kiedy dziś raniutko od razu zadzwoniła kobietka, ze bardzo jej sie podoba i ona właśnie chce kupić...Spociłam się ze szczęścia, wypaliłam ciurkiem dwa papierosy i oddałam się rozmyślaniom nad nowymi projektami i rozwojem mojego obiecującego enterprazju...
Miała napisać wieczorem sms'a gdzie sie widzimy i ślad po niej zaginął...ech
A tak sie cieszyłam, to by było coś, sprzedać w jeden dzień...
Tak to jest dzielić skore na niedźwiedziu...smutek i nostalgia...a skoro jesteśmy w takim klimacie polecam ten kawałek
http://www.youtube.com/watch?v=NnzIrRykilA&feature=player_embedded#at=190

czwartek, 10 lutego 2011

Na całej połaci śnieg...

Matko i córko!!! Co tu sie dzisiaj dzieje...W Gdańsku +5 i ani grama śniegu, natomiast tu napadało co najmniej pół metra. Wygląda to może i całkiem uroczo, natomiast przeszkadza we wszystkim. Śnieg jest absolutnie niepraktyczny.
Mój ulubiony moment dnia to branie kąpieli i właśnie dzis jak tylko zdążyłam wyjść mokra z wanny dzwoni W:
-Ubierz sie ciepło i wyjdź na zewnątrz, zakopałem sie...
Wybiegam, zaglądając czapkę na zupełnie mokre włosy. Biedny W zdołał przejechać 20 m i utknął w zaspie.
Walczyliśmy z żywiołem godzinę, W przerzucił chyba pół tony śniegu i nic, zakopany na amen. Jak na nieszczęście jedynymi przechodzącymi w pobliżu były dzieci i panie w wieku poprodukcyjnym. W końcu przyniosłam z domu dwa dywaniki dość słusznej wielkości i uff, wyjechał.
Mam dosyć zimy, chce biegać w cienkiej sukienuni i japonkach...
Ale to chyba nie tutaj....

wtorek, 8 lutego 2011

Narciarski koszmar

Mieliśmy gości. Od ostatniego posta czas szybko zleciał, bo albo byłam zajęta, albo pijana, albo zmęczona, a jak wiadomo są to bardzo niesprzyjające okoliczności przy pisaniu bloga.
Dziś zresztą wcale nie jest lepiej, bo jedyny mięsień, który mnie nie boli to chyba okrężny oka...jak to się stało??? Narty moi drodzy, narty!
Do W przyjechała w odwiedziny siostra. To słodkie dziewczę  przywiozło dla mnie w dobrej wierze ostatnią, brakującą cześć narciarskiej garderoby. Kurtkę. Przez ten szlachetny czyn straciłam ostatnią wymówkę, nie było już odwrotu...Szaniec przerwany, wróg u bram.
Niedziela na stoku. Spennende...
W wybrał Grefsenkollen, takie narciarskie przedszkole. Rzeczywiście pod stokiem mnóstwo  rodziców z dziećmi w różnym wieku. Tatusiowie zapinają buty, mamy poprawiają kaski, słonko świeci, śnieg na stoku przygotowany, można by rzec sielski obrazek!
Zakładam narty po raz pierwszy w zyciu i od razu jade....do tyłu!
Ciężko przyzwyczaić sie, ze ruchy, które nogi wykonują przy chodzeniu maja sie zupełnie nijak, gdy ma sie narty. Pełne napięcie mięśni, kijki kurczowo trzymane w dłoniach. Godzina oślej łączki na płaskim terenie i wjazd na górkę. Jak to mówi E, zasadniczo strach jest. Górka nie wydaje sie być zbyt łagodna, nogi do pługu i ruszam w dół. Nie będę opisywać wszystkich moich upadków, bo było ich mnóstwo. Spędziliśmy na stoku 5 godzin i szczerze muszę przyznać, ze była frajda.
Dziś i wczoraj moje nienawykłe do wysiłku fizycznego ciało, przezywa katusze. Boli mnie dokładnie wszystko, a wstanie z pozycji siedzącej graniczy z cudem. 
Oto opisy tras w Grefsenkollen:
I wisienka na torcie, skromny autor próbuje założyć nartę....20 minut...;)